Hi, my name is Eva, welcome to my travel blog.
I travel since I was a kid but seriously started to discover other continents and more countries in 2006, first in Europe, then in Central America and Africa.
Currently I live in Rio de Janeiro, Brazil.

Subscribe to my YouTube channel and check my Instagram profile for more recent pictures and visual stories of my travels.

Categories

Photo galleries

Kuba na talerzu

27 grudnia 2007

Wyprawa na Karaiby to również podróż kulinarna - do jadłospisu prostego, ale smacznego i ciekawego, z dużym udziałem owoców i warzyw. Dziś czasy głodu na Kubie sprzed kilku lat zdają się już być wspomnieniem, chociaż ciągle brakuje wielu podstawowych artykułów spożywczych w sklepach za peso kubańskie. Nie brakuje za to niczego w sklepach i restauracjach 'dolarowych', co nie jest niczym dziwnym dla nas pamiętających paradoksy ustroju socjalistycznego.

Oferta 'sklepowa' złożona jest najczęściej z ryżu, fasoli, papierosów, rumu i chleba. W mniejszych miejscowościach i na wsiach mieszkańcy uzupełniają ją hodując zwierzęta (przynajmniej drób - nawet w Hawanie o 2-3 w nocy budziło nas nieustanne pianie kogutów) i uprawiając domowe ogródki lub pola. Dlatego - o ile sklepy często świecą pustkami - o tyle na kwaterach prywatnych i w domach nie brakuje dobrego jedzenia.

Jadłospis i zakupy

Jadłospis nie był dla nas zaskoczeniem: klasyczny obiad składał się z mięsa lub ryby z ryżem. Ryż podaje się sam lub z dodatkiem czerwonej fasoli. To ostatnie połączenie zwane jest moros y christianos (dosłownie Maurowie i chrześcijanie). Najczęściej jadane owoce morza to ryby i langusta.

Do obiadu zwykle dodawano sałatkę z pomidorów, ogórków lub innych warzyw np. ziemniaków lub pieczonych plantanów, czyli zielonych bananów. Z tych ostatnich robi się świetne chipsy, podawane również jako przystawka do posiłków.

Deser to najczęściej róznego rodzaju owoce: ananasy, banany, grejfruty, guawy lub pomarańcze. Popularny jest również flan - rodzaj schłodzonego, budyniowego ciastka. Jadłyśmy też bardzo pyszny, choć dość słodki deser z ryżu i miodu.

Na mieście kupić można bardzo dobre kręcone lody - o smaku guawy lub truskawkowe. Kosztują zazwyczaj 1-2 CUP.

Wodę najlepiej kupować w butelkach. Co prawda zagrożenie amebą nie jest duże, ale lepiej dmuchać na zimne. 5-litrowa butla niegazowej wody kosztuje 1,90 CUC, półtoralitrowa - 0,65 CUC. 5 litrów starczało na dwie osoby na ok. 3 dni.

Przydrożne bary oferowały bardzo orzeźwiające napoje ze świeżo wyciskanego soku z ananasa, banana itp. za 1 CUP :) Pychotka. Wyśmienity był również sok z guawy lub mango. Same owoce nie przypadły mi do gustu, ale soki, zwłaszcza z lodem, świetne!

Posiłki w restauracjach i na kwaterach prywatnych sprzedawane są w CUC, z tym, że czasem na kwaterze można się dogadać, żeby zapłacić w moneda nacional. U prywatnych osób oraz w jadłodajniach i barach dla Kubańczyków płaci się w kubańskiej walucie. Jako, że miałyśmy trochę monedy starałyśmy się ją wydać - na ulicznych straganach, barach, targowiskach. Przy tym dania mimo, że podawane w mniej estetyczny sposób, są bardzo tanie w stosunku do tych w restauracjach dla turystów, a wcale nie mniej pożywne i smaczne.

Na miejskich targach można dobrze się zapopatrzyć w jedzenie, jeśli nie chce się jadać w drogich restauracjach. Sprzedaje się tam m.in.: różne owoce, orzechy kokosowe, bataty, papryczki, bakłażany, kabaczki, ogórki, pomidory, zieleninę, rzodkiewki, rozmaite przyprawy i oczywiście fasolę, ryż, cukier itp. Można też na szybko się posilić lub potańczyć :) Wszędzie tam handluje się w CUP.

Często przy autostradzie lub mniejszych drogach miejscowi sprzedają banany lub inne owoce, dżemy z guawy, bardzo dobre sery. Można też napotkać przydrożne bary z rozmaitymi produktami.

Jeśli natomiast chcesz zjeść coś naprawdę oryginalnego to polecam wybrać się do Baracoa drogą od strony południowej (z Santiago de Cuba przez Guantanamo), która wiedzie przez górską wioskę Yumuri. Na punktach widokowych w górach na bank spotkacie miejscowych, którzy handlują pamiątkami i jedzeniem. Można kupić od nich bardzo tanio madarynki, kakao (w formie proszku jak u nas w sklepach), kule kakaowe, własnego wyrobu czekoladę oraz tzw. coco rico - bardzo smaczne słodycze wyrabiane z kakao zmieszanego z miazgą z kokosa i chyba czymś w rodzaju oleju palmowego lub mleka. To wszystko zawinięte w rożki z wysuszonych liści bananowca.

A w Hawanie polecam obiad w całkiem fajnym rodzinnym barze na ulicy Aquacate - przy zbiegu z Tejadillo. Bar nazywał się Numero 1 de Aquacate i serwowano w nim trzy dania, na pewno dwa z nich to: lomo (pieczony boczek), biftec de cerdo (wieprzowina), wszystkie serwowane z moros y christianos (ryż z fasolą) oraz drobną sałatką z pomidorów. Pełny talerz kosztował 20 CUP. Do tego można było jeszcze zamówić kawę (5 CUP), flan (5CUP), refresco (3 CUP), czyli napój chłodzący itp.

Kawa

Szybko przypomniałyśmy sobie stare absurdy z polskiej socrealnej rzeczywistości. Codziennie polowałyśmy na filiżankę kawy do wypicia. Szybko jednak przywykłyśmy, że w kawiarniach na próżno szukać tego dobrego trunku :)

Po kilkukrotnym rozczarowaniu, że w cafeteria jest tylko gorąca czekolada lub napoje chłodzące, nauczyłam się grzecznie pytać od progu: Tiene cafe? (Jest kawa?). Ale nawet to zarzuciłyśmy kiedy pewnego razu 'uprzejmy' sprzedawca odpowiedział z wyrazem głębokiego zdumienia i rozbawienia w głosie: Cafe?!~*!??? Nooo, no hay cafe... (Kawa?! Nie ma kawy...).

Od tego momentu szukałyśmy kawy wyłącznie w restauracjach za CUC, czasem załapałyśmy się na poranną filiżankę u aktualnych gospodarzy, a wyjątkowo tylko zdarzało się trafić na domowe, śmiesznie tanie kafeterie (1 kawa = 1CUP) prowadzone przez zapobiegliwych tubylców. O mleku nie było co marzyć. Ale napój z mocno palonej miejscowej kawy z dodatkiem brązowego cukru przypadł mi bardzo do gustu.

Śniadanie

Rzadko zamawiałyśmy poranny posiłek na kwaterze prywatnej, ponieważ kosztował dużo - zwykle 3 CUC. Najczęściej przed wyruszeniem w drogę robiłysmy sobie same małe śniadanko złożone z kilku bananów, ewentualnie ananasa lub innych owoców: guawy, pomarańczy, mandarynek, grejfrutów, jeśli akurat miałyśmy w zapasie (a najczęściej miałyśmy) i/ lub świeżych bułek.

Ananas kupiony na przydrożnym straganie kosztował 8-12 CUP, pomarańcze i guawy często rosną na dziko niemal wszędzie, więc można zerwać prosto z drzewa. Banany łatwo kupić od Kubańczyków. Cała ogromna kiść (około 20-40 bananów) kosztuje 1 CUC, ale często się targowałyśmy i płaciłysmy 15-20 CUP.

Świeże bułki po 1 CUP można dostać w każdym mieście, raz zdarzyło sie tylko, że sprzedawano je na zapisy (!), więc odpuściłyśmy, żeby nie zabierać miejscowym. Mało ścisłą, puchową bułeczką nie można się jednak zbytnio najeść. Chleb to koszt 5 CUP. Pieczywo jest zwykle wszędzie takie samo: mało wartościowe, coś w rodzaju napompowanej i bardzo kruchej bułki paryskiej.

Dlatego pierwszym przystankiem dnia bywał przydrożny stragan z kanapkami: prawie wszędzie można było znaleźć bary sprzedające bułki z kawałkami świeżo pieczonej wieprzowiny. Taka smaczna kanapka z dodatkiem pikantnego czosnkowego lub paprykowego sosu kosztowała 5 CUP, większa - z bagietki - 15 CUP. Czasem zamiast wieprzowiny była pasta mięsno-warzywna, z nią kanapka kosztowała 2-3 CUP. Na śniadanie wystarczyło.

Hitem kuchni barowej za to były dla mnie placuszki z grubo mielonej mąki kukurydzianej za 1 CUP. Niestety spotkałyśmy je tylko raz - na targu w Camaguey. Świeżo smażone na oleju, pożywne grube placuszki - mniam.

Obiad / kolacja

Kilka razy zaledwie zamówiłyśmy normalny obiad na kwaterze prywatnej, ponieważ był relatywnie drogi - od 5 (Baracoa) do 8 CUC (Hawana, Trynidad) od osoby. Raz tylko gospodyni w małym miasteczku San Diego de Los Banos (prowincja Pinar del Rio) zaoferowała nam cały obiad na 3 osoby za 4 CUC. Cena normalnie niespotykana. A posiłek bardzo syty - składał się z zupy kurczakowej na pierwsze danie - coś w rodzaju rosołu z makaronem i kawałkami kurczaka, ale zabielanego, na drugie - ryż z kotletami ze smażonej kiełbasy w rodzaju mortadeli, do tego chipsy bananowe oraz sałatki z pomidorów i z ogórków. A na deser oczywiście plastry ananasa i guawy.

Obiad w Baracoa był podobny, z tym, że do ryżu podano bardzo smaczną rybę w sosie pomidorowym (3 kawałki na osobę), a na pierwsze danie frijoles - bardzo pożywną zupę z czarnej fasoli.

Obiad w barze kubańskim był mniej urozmaicony, ale można się było najeść bez problemu. Zazwyczaj jedna pozycja w jadłospisie: bistec de cerdo (który okazywał się zwykle pieczonym lub gotowanym kawałkiem wieprzowiny) z moros y christianos (czyli ryż z czerwoną fasolą) plus jakaś sałatka (pieczony banan, ziemniaki lub pomidory). Taki obiad kosztował... 20-22 CUP, a więc mniej niż 1 CUC! A w barze atmosfera prawie jak z "Misia" :)

W Trynidadzie z ulicznej 'łapanki' trafiłam z Anią do domowego paladar, gdzie wspólnie podzieliłyśmy sie jednym posiłkiem - pyszną gotowaną langustą, z dodatkami oczywiście. Wspólnie - bo posiłek dla jednej osoby kosztował 8 CUC, a spokojnie każda najadła się połową porcji.

Takie paladares Kubańczycy prowadzą w domach. Klientów szukają rozpytując turystów na ulicy i zapraszają na domowy posiłek. Ceny są podobne jak na kwaterach prywatnych.

Zwykłe bary udało nam sie znaleźć tylko dwa (w Hawanie i w ...). A że nie mogłyśmy sobie pozwolić na codzienny drogi posiłek na kwaterach, więc jadłyśmy co się dało - zazwyczaj zaopatrując się na przydrożnych straganach. Stosunkowo łatwo można było dostać świeżo pieczoną małą pizzę - z serem i sosem pomidorowym. Taka pizza to wydatek 5 CUP - ja najadałam się częścią i zwykle zostawiałam resztę na potem - a przy tym dużo smaczniejsza niż odgrzewana pizza z szynką (1,45 CUC) w szybkiej sieci 'El Rapido' :)

Innym razem udało się kupić przy autostradzie całego pieczonego kurczaka za 4 CUC. Poprosiłyśmy potem o jego odgrzanie na kwaterze i zjadłyśmy sobie ze świeżymi owocami na kolację.

Dla tych, którzy nie lubią wykraczać poza europejski standard pozostają restauracje. Nie znam cen, bo ich unikałyśmy. Raz jedynie zamówiłyśmy kolację - w restauracji w La Boca, w pobliżu Playa Santa Lucia. Zaproponowano nam 10 CUC od osoby za posiłek, wynegocjowałyśmy 20 CUC za trzy :) Najadłyśmy się spokojnie małą langustą, rybą, ryżem, sałatkami i chipsami bananowymi. Za to posiłek został podany ciekawie, bo na plaży. Wraz z zachodem słońca sprawiało to całkiem fajną atmosferę.

 

Podsumowując: za niewielką cenę można bardzo smacznie zjeść i wypić. Nie trzeba stołować się w restauracjach - oczywiście jeśli nie przerażają nas proste i nie zawsze nowiutko i czysto wyglądające bary. Ale w takich miejscach możemy za to załapać trochę miejscowego 'klimatu' :)